3 października 2012

Nieplanowna przerwa

Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. W życiu prywatnym zawirowania i chorobliwy brak czasu żeby pomyśleć o czymkolwiek. Cierpliwość podobno popłaca, więc cierpliwości.

25 września 2012

"Bloger" czyli sztuka manipulacji wg. Kominka

"To pozycja dla tych, którzy rozumieją, że pisanie dobrego bloga jest sztuką. Pisanie doskonałego bloga - stylem i sposobem życia." Takie słowa przeczytamy na okładce pierwszej książki Tomka Tomczyka "Bloger". Powiedziałabym, że ta książka uświadamia, że blog może być sposobem na życie. 

Tak jak sądziłam "Bloger" to publikacja, którą czyta się tak samo przyjemnie i szybko jak blog Kominka. Napisana jest niezwykle przystępnym językiem i w sposób bardzo trafiający do człowieka. Szczególnie epilog, który moim zdaniem jest niezwykłym objawem manipulacji, ale o tym za chwilę. Nie chcę oceniać czy rady Kominka mają jakikolwiek sens, bo to nie ja robię obecnie karierę ale Tomek. Mimo to uważam, że dla każdego blogera powinna to być podstawowa pozycja do przeczytania.Tylko dla blogera. Przeciętny fan Kominka lub szary Kowalski nie wyciągnie z tej książki kompletnie nic.

Czytając drażniły mnie jednak niedociągnięcia techniczne. To najpewniej już zboczenie zawodowe ale uważam, że tak jak blog dopuszcza pewną granicę błędu tak książka powinna być już tworem idealnym. Rozumiem 1 lub 2 błędy, ale tutaj literówki, nierówne odstępy, "zjedzone litery" zdarzały się nad wyraz często. Jestem perfekcjonistką pod tym względem, dlatego moje oko zawsze wyłapuje takie szczegóły. Nie jest to oczywiście powód żeby rezygnować z tej lektury.

Wspomniałam wcześniej o epilogu. Mam co do niego bardzo mieszane uczucia. Kominek opowiada w nim o swoich początkach, o tym jak był młodym rozmarzonym chłopcem. Epilog jest niezwykle motywujący dla przeciętnego człowieka, już nawet nie blogera. Przestaje być motywującym gdy przypominam sobie fragment książki, gdzie Tomek przyznaje, że pewną historię podkoloryzował pod tzw. publiczkę. Zrobił z historii typowy wyciskacz łez. W przypadku epilogu zastanawia mnie wiarygodność tych wszystkich opisów, bo tylko jeśli są prawdziwe potrafią zmotywować. 

Tak czy inaczej, polecam.



Marzenia do spełnienia:
1. Wypić kawę, siedząc na trawie w Central Parku. 
2. Własny koń krwi angielskiej. 
3. Eurotrip - autostopem przez Europę (oczywiście z kamerą)



21 września 2012

Szefie daj mi coś do roboty!

Słońce świeci a na zewnątrz przyjemny ziąb. Przyjemny dla mnie. Wyjście na papierosa w taką pogodę staje się niezwykle pobudzające. Ale nie jestem tu dzisiaj żeby pisać wam o pogodzie. 

Firma zatrudnia powiedzmy około 400 pracowników. Większość z nich to osoby w wieku przedemerytalnym lub już w tym wieku, młodzi niedoświadczeni i znajomi królika. Większość z tych osób swoją pracę wykonuje w pierwszej połowie dnia. Jestem jedną z tych osób. Nie zostawiam pracy na później, oczywiście tylko w pracy. W życiu prywatnym uwielbiam robić wszystko na ostatnią chwilę. Cały dzień zastanawiałam się nad tematem dzisiejszego posta. Olśniło mnie w momencie gdy byłam gotowa bić głową w ścianę z nudów. 

Największym zbawieniem w pracy jest komputer i Internet (Internet pod warunkiem, że pracodawca nie blokuje najlepszych stron). Dla porannego rozbudzenia, ponieważ nie piję kawy, przeglądam demotywatory, bebzole, mistrzów itp.Później stała dawka plotek z showbiznesu (tak, przyznaję czytam Pudla) btw. z Pudelkiem jest jak z disco polo każdy czyta a wstydzi się przyznać. Dalej na tapecie facebook, blogi, serwisy informacyjne itd. Swoją drogą bardzo nie pochwalam pracodawców, którzy blokują tego typu strony pracownikom lub są rozliczani z tego na jakie strony zaglądają. To wzmaga w pracownikach ekstensywny styl pracy. Po pierwsze jeśli pracownik potrafi wykonać swoją pracę szybciej niż przewiduje to dzień pracy to tylko lepiej. Liczy się efekt a nie sposób. Szef daje zadanie, ma być wykonane do danej godziny. Zrobisz to przed czasem. Fantastycznie. Co pracodawcę obchodzi na jakie strony wejdziesz po wykonaniu zadania. Rozumiem, że większość pracodawców blokuje strony po to aby nie odciągały uwagi pracownika, ale to przecież już kwestia poczucia obowiązku. Jeśli ma coś do zrobienia nie będzie siedział na fejsie bo przecież szef go wywali albo obetnie pensje za niewykonane zadanie. 

Absurdem dla mnie jest rozliczanie z czasu pracy na niekorzyść pracownika. Jeśli siedzi po godzinach jest to mile widziane ale gdy wyjdzie 5 minut przed czasem kadry widzą problem. Ponownie powtarzam liczy się efekt! Zasada ta oczywiście powinna obowiązywać w miejscach pracy gdzie można na to pozwolić. Ekspedientka w sklepie nie będzie mogła być rozliczana z wykonanych zadań a również musi koniecznie być w miejscu pracy od otwarcia do zamknięcia sklepu.

To tak na prawdę temat rzeka, przynajmniej w moim wykonaniu. Nie chcę jednak przeciągać posta. 

Pracodawcy rozliczajcie pracowników z efektów pracy, przyjmijcie tryb zadaniowy. Nie rozliczajcie za czas jaki pracownik poświęca na zadania. Ponad to uważam że nie można też oceniać negatywnie pracownika, który się nudzi w pracy. Rolą pracodawcy jest zapewnienie zajęcia oraz wykorzystanie wszelkich umiejętności i możliwości pracownika. 


Marzenia do spełnienia:
1. Wypić kawę, siedząc na trawie w Central Parku. 
2. Własny koń krwi angielskiej.

18 września 2012

Czas powrotów

Sporo czasu minęło od ostatniego posta. Wiele rzeczy się wydarzyło. A jeszcze więcej skomplikowało. Czas na powrót. Znów postaram się regularnie pisać, a będzie to dla mnie też pewnego rodzaju terapia po burzliwym czasie. Zakres tematyczny raczej nie powinien ulec zmianie ale na pewno będzie więcej prywaty, oczywiście z zachowaniem pewnych granic.
 
Tymczasem z niecierpliwością oczekuję na przesyłkę, która mnie pewnie pochłonie w pracy i w domu. Gdzieś pocztą polską podróżuje mój egzemplarz pierwszej książki Tomka Tomczyka "Bloger" (dla nie zorientowanych chodzi o blogera). Czekałam na tą książkę już bardzo długo, tak długo jak Kominek zaczął o niej pisać publicznie. Jestem bardzo ciekawa czy wciągnie tak bardzo jak wciągające są jego posty na blogach. Recenzja na pewno znajdzie się również na moim blogu.

Nawiązując do pierwszego posta na tym blogu, oficjalnie mogę poinformować że jestem studentką co jest dla mnie bardzo pozytywnym bodźcem do działania. Trzeba się wygrzebać z tego marazmu, w który popadłam. W ramach stawania na nogi sukcesywnie będę tworzyła listę marzeń do zrealizowania. Wielkich marzeń. Gdy nadaję sobie jakiś cel w życiu jest mi łatwiej i każdemu to polecam.Postaram się pod każdym postem zamieszczać kolejne. 

 Do przeczytania jutro!

Marzenia do spełnienia:
1. Wypić kawę, siedząc na trawie w Central Parku.


27 kwietnia 2012

Nie lubię rumu - recenzja filmu "Dziennik zakrapiany rumem"

Po bardzo długim czasie leżakowania tego filmu w komputerze, wczoraj przyszedł czas żeby go obejrzeć. Zwiastuny były obiecujące, jednak recenzje dużo gorsze, dlatego też miałam pewną obawę przed oglądaniem "Dziennika...". 

"Dziennik zakrapiany rumem" powstał na motywach powieści Huntera S. Thompsona. Jego pamięci jest też dedykowany. Rola Johnnego Deppa nie powinna być zaskoczeniem, gdyż był on wieloletnim przyjacielem autora.

Johnny Depp w filmie w rolę Paula Kempa, niespełnionego pisarza, który pozostawia Nowy Jork na rzecz Portoryko. Tam próbuje zdobyć doświadczenie jako dziennikarz w podupadającej amerykańskiej gazecie. Niestety jego zapędy pisarskie hamuje redaktor naczelny i dziennikarstwo głównego bohatera kończy się na relacjonowaniu otwarć kręgielni i pisaniu horoskopów. Wszystko jest okraszone ogromną ilością rumu, czasem wysokoprocentowego. Już na początku filmu poznajemy istotną postać filmu, czyli przedsiębiorcę spod ciemnej gwiazdy Sandersona, którego gra Aaron Eckhart. Swoja drogą bardzo bezbarwny i nijaki. W efekcie różnych obietnic, dużej ilości rumu i pięknej narzeczonej Sandersona, Kemp wpada w kłopoty.

Poziom humoru w filmie ratują odtwórcy ról przyjaciół Kempa - Michael Rispoli i Giovanni Ribisi. Szczególnie ten drugi śmieszy w roli wiecznie pijanego neonazisty. Niestety rola Paula Kempa nie wnosi niczego nowego do dorobku Deppa. Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że jego role to najczęściej bardzo ekscentryczne postaci.

Pomimo wykreowanego Portoryko z lat '60, pięknych plaż, widoków, pięknych samochodów i przystępnej gry aktorskiej, sam scenariusz jest największą wadą tego filmu. Przedstawiona historia w rzeczywistości wydaje się zbiorem epizodów, scen i wątków, bardzo często brutalnie urywanych bądź nieumiejętnie rozwiniętych lub zupełnie nic nie wnoszących (jakkolwiek zabawne by nie były). Gdy w ostatnich 20 minutach akcja rozkręca się dając widzowi nadzieję na jeszcze godzinę dobrej fabuły, pojawienie się napisów końcowych potwierdza fakt, że reżyser zmarnował nam niespełna dwie godziny czasu. Niestety świetne zdjęcia, gra aktorska, muzyka i sam Johnny Depp nie rekompensują rozczarowania.

Moja ocena:
4/10

25 kwietnia 2012

Swinging, dogging i zabawa

Dzisiaj zostałam oświecona. Tak jak o tzw. swingingu słyszałam tak dogging był mi całkowicie nieznany. Dla niezorientowanych wyjaśnię oba terminy. Swinging - forma niemonogamicznej aktywności seksualnej traktowana zwykle jak każda inna aktywność, która może być doświadczana w parze.Dogging - angielski eufemizm określający podejmowanie aktywności seksualnej w miejscach publicznych (takich jak park lub kino) lub oglądanie osób podejmujących taką aktywność (stąd powiązanie z voyeuryzmem i ekshibicjonizmem). Osoby biorące udział w doggingu mogą być oglądane przez przypadkowych widzów lub przez osoby zaproszone przez internet.

Wstępną część edukacyjną mamy za sobą. Dzisiejszy dzień dla mnie jest bardzo edukacyjny, ponieważ poza tym, że dowiedziałam się o doggingu, usłyszałam że w Warszawie funkcjonuje wiele klubów dla swingersów.  Jestem bardzo ciekawa na jakiej zasadzie działają takie kluby, kto tam przychodzi i czy to bezpieczne. Gdy zastanawiałam się po co to komu, otrzymałam prostą odpowiedź: dla zabawy. W dzisiejszych czasach jestem w stanie to zrozumieć. Aczkolwiek zagłębiając się w historię tego "ruchu" dowiedziałam się, że swinging powstał już w latach '50. Coraz częściej myślę, że ludzie zawsze byli perwersyjni w takim samym stopniu w jakim są teraz. Wtedy był to po prostu temat tabu i dlatego nikt nic o tym nie wiedział.

W Warszawie funkcjonuje co najmniej kilka klubów dla swingersów. Zajrzałam na stronę jednego z nich. Prawdopodobnie jest jednym z najpopularniejszych, bo wyskakuje jako pierwszy wynik wyszukiwania. Byłam zaskoczona. Na zdjęciach całe miejsce wygląda bardzo przystępnie. Nie wygląda jak tania agencja matrymonialna. Znajdziemy tam harmonogram imprez tematycznych i ogólne zasady panujące w klubie. Funkcjonuje tam zasada białej opaski, czyli oznacza ona że chcesz tylko popatrzeć i jesteś żółtodziobem. Myślę, że to świetne miejsce dla osób o skłonnościach ekshibicjonistycznych. Mimo wszystko zastanawia mnie kto tam chodzi i po co to komu. Może kiedyś w ramach testów sama skorzystam z usług tego klubu i napiszę wam recenzję. Czy w tym klubie zamiast kelnerek noszących drinki są hostessy noszące prezerwatywy i inne lubrykanty?

23 kwietnia 2012

Rozwód - dlaczego?

Ostatnio dosyć często odbywam rozmowy o stanie cywilnym, małżeństwach itp. Na pewno głównie dlatego, że sama lada moment wejdę w związek małżeński. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego ludzie tak krytycznie patrzą na małżeństwo. Jeśli są w małżeństwach nieszczęśliwi to tylko z własnej głupoty.


Po pierwsze uważam, że małżeństwo jest jak samochód nie kupuj póki nie przetestujesz. Ślub zgodny z religijnością jest w dzisiejszych czasach bardzo ryzykownym interesem. Ciekawa jestem jak duży odsetek małżeństw rozpada się tylko dlatego, że przed ślubem nie mieszkali razem, nie znali swoich przyzwyczajeń i zachowań w zaciszu domowym. Nie wierzę w kobiety które chcą zatrzymać dziewictwo do ślubu. W moim otoczeniu wiem, że takie kobiety po ślubie wcale nie są szczęśliwe, bo okazuje się np. że jej mąż lubi BDSM (trochę odstrzelony przykład).

Po drugie, dlaczego małżeństwa z dwudziestoletnim stażem rozwodzą się częściej niż te po roku? Z lenistwa lub głupoty. Z lenistwa to takie małżeństwa, do których wpadła modna ostatnio  w wytłumaczeniu 'rutyna', a z głupoty to takie które są skrajnie patologiczne i małżonkowie po roku czy dwóch latach małżeństwa są jeszcze na etapie strachu przed odejściem.

Po trzecie, dlaczego małżeństwa (najczęściej mężowie) po ślubie wszystkim wkoło odradzają ślubu? Z przekory? Z faktycznego nieszczęścia? Nie wiem, bo nie potrafię zrozumieć umysłu faceta. Czy sam fakt, że oświadczają się nie jest oznaką tego, że też chcą tego ślubu? Nie mówię tutaj o żadnych skrajnych  przypadkach, tylko standardowym nieprzymuszonym małżeństwie.

Ja wierzę w instytucję małżeństwa i rodziny. Cholernie rajcuję się samym faktem założenia rodziny, ale tak naprawdę posiadanie papieru niewiele zmienia. Mieszkamy razem, żyjemy razem, mamy wspólny rachunek i pranie. Prowadzimy życie takie samo jak niejedno małżeństwo, więc dlaczego kilka lub kilkanaście lat po ślubie miałoby się to zmienić, jeśli będziemy oboje starali się i dbali o naszą więź?